Obojętność pana Fogg na piękność doliny Gangesu.
Odważne porwanie udało się. Z godzinę jeszcze potem śmiał się Obieżyświat ze szczęśliwego wyniku swego śmiałego przedsięwzięcia. Pan Cromarty ściskał serdecznie dłoń poczciwego chłopaka, a pan Fogg rzekł »dobrze«, co w ustach tego dżentelmana równało się największej pochwale. Obieżyświat na wszystko odpowiadał, iż cała zasługa należy się panu Fogg; on chciał tylko wykonać pocieszny figiel, a na myśl, iż on, niegdyś gimnastyk, ex-sierżant, był przez chwil kilka wdowcem pięknej kobiety, starym zabalsamowanym »rajah«, śmiał się do rozpuku.
Co do młodej kobiety, to ta pozostała jeszcze w ciągłem omdleniu. Owinięta w pledy leżała w jednym z koszów. Słoń, kierowany pewną ręką przewodnika, pędził w głąb lasu pogrążonego jeszcze w ciemnościach. O siódmej zatrzymano się, by odpocząć. Młoda kobieta w zupełnem wyczerpaniu leżała nieruchomo. Przewodnik wlał jej do ust trochę wody zmieszanej z wódką, ale stan odurzenia, w jakim się znajdowała, musiał trwać jakiś czas jeszcze.