ale do najwyższej pasyi doprowadzało Obieżyświata. Przypisywał on winę kapitanowi, mechanikowi, towarzystwu. Bardzo być może, iż myśl o płomieniu gazowym, który ciągle na jego koszt się palił, wprawiała go w taką niecierpliwość.
— Ależ panu, jak widzę, bardzo się spieszy do Hong-Kongu? — spytał go pewnego razu agent.
— O tak, bardzo mi spieszno! — odparł Obieżyświat.
— Przypuszczasz pan, iż panu Fogg pilno dosięgnąć statku, idącego do Jokohamy?
— O! tak, ogromnie.
— I wierzysz pan teraz w tę dwuznaczną podróż naokoło świata?
— Naturalnie, a pan panie Fix?
— Ja? nie, ja w nią nie wierzę.
— Błazen! — mruknął Obieżyświat — spojrzawszy złowrogo na agenta.
Wyrzeczone przez Obieżyświata słowo zastanowiło agenta. Czyżby ten Francuz, przejrzał go? Nie wiedział, co myśleć o tem. Czyżby Obieżyświat w nim odgadł agenta? Nie, to niemożliwe!
A jednak, tak się wyraziwszy, Obieżyświat miał napewno jakąś ukrytą myśl. Co miała ona znaczyć?
Strona:Juliusz Verne-Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach.djvu/127
Ta strona została przepisana.