niebezpieczeństwa. Podróżni nieraz byli oblani wodą, ale znosili wszystko z prawdziwym stoicyzmem. Fix złorzeczył, ale wstydząc się odważnej pani Aoudy, udawał zucha.
Co do Phileasa Fogg, to typhon zdawał się należeć do programu jego wycieczki.
Dotychczas »Tankadere« posuwał się ciągle ku północy, lecz koło wieczora, tak, jak się też obawiano, wiatr zmienił kierunek i jął dąć od północo-wschodu. Statek, mocno pochylony na bok, nieustannie był wstrząsany bałwanami.
Z nadejściem nocy burza wzmogła się jeszcze. John Bunsby, widząc ogarniającą morze ciemność, zaniepokoił się mocno. Rozmyślal, czy nie czas przerwać żeglugi, poradziwszy się swej załogi, zwrócił się następnie do pana Fogg i rzekł:
— Sądzę, Wasza Wysokość, iż zrobimy dobrze, gdy dobijemy do najbliższego portu.
— Ja także tak myślę — odparł pan Fogg.
— A — rzekł sternik — a więc do jakiego?
— Ja znam tylko jeden — odparł pan Fogg.
— A ten jest?
— Shangaj.
Sternik nie pojął w pierwszej chwili, co miała znaczyć ta odpowiedź, lecz namyśliwszy się, wykrzyknął:
Strona:Juliusz Verne-Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach.djvu/163
Ta strona została przepisana.