— Czy pan się bardzo spieszy?
— Bardzo — odparł pan Fogg.
— Zależy panu na tem, by stanąć w New-Yorku 2-go o dziewiątej wieczór, przed odejściem statku do Liwerpoolu?
— Bardzo mi na tem zależy.
— I gdyby napaść Indyan nie przerwała podróży, stanąłbyś pan rano dnia jedenastego w New-Yorku?
— Tak, wyprzedzając o 12 godzin odejście statku.
— Dobrze, pan stracił 20 godzin. Między 20 a 12 jest 8 godzin różnicy. Możnaby je wygrać; czyby pan nie chciał tego popróbować?
— Pieszo? — spytał pan Fogg.
— Nie, na saniach — odparł Fix — na saniach z żaglami. Człowiek jakiś proponował mi ten sposób przeprawy. Phileas Fogg nic na to nie odpowiedział, ale zwrócił się do człowieka przechadzającego się po dworcu, którego mu wskazał agent. W chwilę później Phileas Fogg wraz z Amerykaninem, zwanym Mudge, wchodził do chaty, znajdującej się po drugiej stronie fortu.
Tam oglądali wehikuł szczególnej budowy; przedstawiał on rodzaj ramy z desek, przybitej do dwóch grubych belek, wygiętych jak u sanek. Ku przodowi ramy wznosił się maszt, na którym znajował się ogromny żagiel.
Strona:Juliusz Verne-Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach.djvu/238
Ta strona została przepisana.