w nią po kolana, a schyliwszy się, przyłożył ucho do jéj powierzchni.
— Słyszę, wyraźnie słyszę! — tam w dole rzéki, w znacznéj odległości, słychać jakieś uderzania, bijące gwałtownie w wodę — pluskanie jednotonne w jéj głębi.
— To skrzydła szruby parowéj, mój drogi — zawołał z radością William.
— A więc ci, na których tyle dni czekamy, są już niedaleko.
Emery, znający dobrze bystrość słuchu syna puszcz, nie wątpił bynajmniéj o prawdziwości słów jego. Myśliwy wrócił na dawne stanowisko, a obadwaj w niemem oczekiwaniu wytężali wzrok ku zachodowi, wyglądając niecierpliwie, rychło potwierdzi się to, co im słuch zapowiadał.
Pomimo cierpliwego usposobienia, młody uczony przepędził następne pół godziny w wielkiéj niespokojności; czas mu się dłużył, co chwila zdawało mu się, że dostrzega kontury statku, prześlizgującego się po zwierciedle rzeki, lecz zawsze się mylił. Nareszcie z dumania wyrwał go donośny głos strzelca, wołającego:
— Dym! dym!
William, zapuściwszy wzrok w kierunku przez Bushmana wskazanym, z trudnością zaledwie dostrzegł lekki obłoczek biały, unoszący się nad wodą. Nie było już wątpliwości. Statek posuwał się szybko w górę rzéki; wkrótce dostrzegli i jego komin, wyrzucający kłęby czarnego dymu, pomieszanego z białemi obłoczkami pary. Widocznie osada nie żałowała węgla, ażeby spotęgować siłę pary i na oznaczony czas stawić się na miejscu.
Statek znajdował się jeszcze w odległości siedmiu mil angielskich od wodospadu Morghedy.
Słońce dochodziło połowy dziennego biegu, a ponieważ miejsce, w którym znajdowali się oczekujący, nie było odpowiedniem do wylądowania, przeto astronom postanowił wrócić do wodospadu. Uwiadomił on o tém Mokuma, który, w miejsce odpowiedzi, puścił się z powrotem drogą przez siebie wyciętą. Wi-
Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/021
Ta strona została przepisana.