Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/033

Ta strona została przepisana.

złożono w ciągu godziny. Po przytwierdzeniu machiny parowéj i szruby, założono przegrody kajut, a następnie pownoszono rzeczy i przybory. Wykonanie szybkie i dokładne tych prac dobrze świadczyło o zręczności osady statku. Majtkowie obu narodowości byli ludźmi karnymi i zręcznymi. W wyborze ich widać starano się o to, ażeby mieć ekwipaż, na który można liczyć w każdéj okoliczności.
Nazajutrz dnia 1-go lutego o świcie statek był gotów do podniesienia kotwicy. Z komina buchały już kłęby czarnego dymu, a od czasu do czasu rozdziérały go gęste obłoki pary. Machina o wysokiém ciśnieniu, bez kondensatora, za każdém poruszeniem tłoku, na wzór lokomotywy, traciła część pary. Kocioł, zaopatrzony genialnie skomplikowanemi rurami, które przedstawiały bardzo wielką ogniowi powierzchnię, nie potrzebował więcéj czasu nad pół godziny dla wywiązania dostatecznéj ilości pary. Osada nagromadziła wielki zapas hebanu i gwajaku, w które okolice te bardzo obfitowały, i tym drogocennym materyałem podsycano hojnie ognisko.
O szóstéj pułkownik dał znak odjazdu. Pasażerowie i majtkowie wsiedli na statek. Myśliwiec, obznajmiony dokładnie z rzéką, wstąpił na pokład w charakterze pilota, polecając bushmanom doprowadzenie wozu do Lattakou.
W chwili, gdy podnoszono kotwicę, Everest, zwróciwszy się do Williama, zagadnął:
— Ale, ale, czy wiész, panie Emery, pocośmy tu przybyli?
— Nie wiem, mój pułkowniku.
— Zadanie bardzo proste — przyjechaliśmy wymierzyć łuk południka w Afryce południowéj.