Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/046

Ta strona została przepisana.

tych mieszka się wspólnie, a bezpośrednie zetknięcie z Beszuanami przyjemności sprawić nie może.
Naczelnik pokolenia, nazwiskiem Mulibahan, uważał sobie za powinność złożyć Europejczykom uszanowanie. Człowiek ten dość przyjemny, niemający murzyńskich warg nabrzmiałych, ani spłaszczonego nosa, postawy pełnéj, niezwężonéj, spodem jak u Hottentów, ubranym był w płaszcz misternie ze skór uszyty, oraz rodzaj fartucha, zwanego w języku krajowców „pukoje“. Na głowie nosił czapeczkę skórzaną, a na nogach sandały. Bransolety z kości słoniowéj zdobiły jego ręce, przy uszach wisiały kolce z blachy miedzianéj, będące zarazem kolczykami i amuletami; od czapki spadał mu w tył ogon antylopy, a laskę zdobił pęk czarnych piór strusich. Naturalnéj barwy ciała naczelnika Beszuanów nie można było rozpoznać z pod grubéj warstwy ochry, którą się od stóp do głowy wysmarował. Kilka nacięć, niedających się zatrzéć na udzie, wskazywało liczbę nieprzyjaciół, położonych trupem przez Mulibahana.
Wódz Beszuanów, może jeszcze poważniejszy od Mateusza Struxa, zbliżał się kolejno do każdego z Europejczyków, biorąc ich za nosy; operacya ta niezbyt przypadała do smaku Anglikom, poddawali się jéj wszakże, gdy im powiedziano, że tym obrządkiem Mulibahan zapewnia ich uroczyście o swéj przychylności i gościnném przyjęciu.
Ukończywszy tę ceremonią, Mulibahan cofnął się nie przemówiwszy słowa.
— A teraz, skorośmy otrzymali prawa obywatelstwa — rzekł Everest — nie traćmy chwili czasu i zajmijmy się naszemi czynnościami.
Wzięto się najgorliwiéj do pracy, a ponieważ zorganizowanie tak znakomitéj wyprawy wymaga wiele zachodu i pamięci o najmniejszych szczegółach, przeto komisya naukowa dopiero z początkiem marca mogła wyruszyć w drogę. Nie spóźniono się jednak wcale, bo właśnie czas ten wyznaczył pułkownik. W téj części roku kończy się pora deszczów, a nagromadzona podczas