niéj woda zapewniała podróżnym dostatek tego cennego artykułu w pustyni.
Wyruszenie w pochód oznaczono na dzień 2 marca. W dniu tym cała karawana, oddana pod dowództwo Mokuma, była w pogotowiu. Europejczycy pożegnali misyonarzy z Lattakou i opuścili ich zabudowanie o siódméj z rana.
— Dokąd udajemy się, pułkowniku? — zapytał William Emery, gdy minęli ostatnie chaty osady.
— Prosto przed siebie, panie Emery — odparł pułkownik — aż do chwili, gdy znajdziemy miejsce dogodne do zbudowania baraku.
O godzinie ósméj orszak przybył na szczyt płaskich wzgórz, otaczających dokoła Lattakou, a ztąd roztoczył się przed wędrowcami nowy widok; nieprzejrzana pustynia, kryjąca w swem głuchém i tajemniczém łonie niebezpieczeństwa, wypadki, trudy i cierpienia, jakie przybyszów w przyszłości oczekiwały.
Poznanie się bliższe.
Eskorta, dowodzona przez Bushmanów, składała się ze stu ludzi. Byli to sami Bochjesmanowie, ród pracowity, łagodny, nie kłótliwy, zdolny znosić największe trudy fizyczne. Niegdyś przed przybyciem misyonarzy, ciż sami Bochjesmanowie byli kłamcami, niegościnnymi; szerzyli dokoła mordy i łupieże i zwykle korzystali ze snu swych nieprzyjaciół, ażeby ich mordować. Misyonarze znacznie złagodzili dzikie ich obyczaje, wszelako nie mogli w zupełności oduczyć od pustoszenia osad i uprowadzania bydła.
Dziesięć wozów, podobnych do owego, o którym wyżej wspominaliśmy, tworzyły tabor ekspedycyi. Dwa z pomiędzy nich, zbu-