Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/078

Ta strona została przepisana.

— Powiedz-no, mój dzielny strzelcze, co mi téż zamyślasz wytropić na początek?
Bushman spojrzał na swego towarzysza w szczególniejszy sposób, a potém odezwał się z ironią:
— Od chwili, gdy wasza cześć okazujesz się być ze mnie zadowolonym, nie mam nic do nadmienienia. Sądzę, że teraz nie przyjąłbyś pan nic innego, jak partyą nosorożców lub słoni.
— Myśliwcze, — rzekł John Murray z rezygnacyą — pójdę gdzie mię poprowadzisz, zabiję co mi każesz, ale na miłość boską, idźmy naprzód, ale nie marnujmy czasu na próżnych sporach.
Dwaj strzelcy, rozpuściwszy konie cwałem, pędzili szybko ku lasowi.
Płaszczyzna, którą przebywali, podnosiła się łagodnie ku północnemu wschodowi; porastały ją niezliczone kępy zarośli w pełnem kwitnieniu. Wydawały one obficie żywicę lepką, przezroczystą, wonną, z któréj krajowcy robią balsam gojący rany. Figi sykomorowe, zwane w języku dzikich „nwana“ rosły w kształcie klombów. Pnie ich na 30—40 stóp wysokie uwieńczone są wzgórze rozłożystemi gałęziami, na podobieństwo parasoli. W gąszczu ich szczebiotały gromady papug krzykliwych, lubiących zjadać owoce tych drzew. Nieco daléj rosły mimozy, o żółtych kiściach i srebro-drzewa, powiewające jedwabistemi kitami, aloesy o długich kolcach i szkarłatnym kwiecie, które można było wziąć za krzewy koralowe, z przepaści morskich wydarte. Pośrodku pięknych amarylli, wdzięczących się niebieskawym liściem, szybko pędziły konie; w niespełna godzinę po opuszczeniu kraalu, Murray i Mokum dosięgli pierwszych zarośli lasu. Była to przestrzeń kilka mil kwadratowych angielskich obejmująca, a wysokiemi akacyami zarosła. Niezliczone te drzewa, chaotycznie rosnące, przez liściaste sklepienie gałęzi nie przepuszczały promieni słonecznych; knieja, podszyta odrostkami akacyj i wysoką trawą. Pomimo to, rumak sir Johna i żebra Mokuma, śmiało przerzynały drogę pomiędzy pniami, wciąż się krzyżującemi. Tu i owdzie nachodziły się obszerne polany, na