patrywał się wkoło i wciągał z szaleństwem powietrze, pragnąc zwietrzyć jakiś podejrzany wyziew.
Nagle Bushman wydał krzyk szczególnego rodzaju; spuszczone psy ze sfory wypadły, głośno szczekając, z gąszczu, i rzuciły się ku stadu słoni; równocześnie Mokum, zaleciwszy swemu towarzyszowi, aby się nie ruszał, spiął żebrę i skierował ją tak, ażeby przeciąć odwrót słoniowi.
Wspaniały zwierz nie myślał wcale uciekać. Sir John, trzymając palec na cynglu, obserwował go; słoń, waląc trąbą w drzewo i wstrząsając gwałtownie ogonem, objawiał nie trwogę, ale znaki rozjuszenia; dotąd jednak nie dostrzegł jeszcze wroga.
W téj chwili ujrzał Mokuma i psy i rzucił się ku nim.
Sir John, stojący o sześćdziesiąt kroków od zwierzęcia, skoro ten zbliżył się ku niemu o trzecią część téj odległości dał ognia: ale w chwili strzału słoń poruszył się, a kula przeszyła tylko miękkie części ciała, nie napotkawszy przeszkody, o którą uderzenie mogło jedynie sprawić wybuch masy piorunującéj, w niéj ukrytéj.
Słoń rozjuszony przyśpieszył biegu. Nie był to cwał, wystarczał jednak do prześcignięcia konia.
Koń sir Johna wspiął się i pomimo wszelkich usiłowań jeźdźca, wypadł z gęstwiny. Zwierzę, najeżywszy uszy i wydając głos, podobny do hasła trąbki, pędziło za nim.
John, uniesiony przez konia, ściskając go silnie kolanami, usiłował otworzyć odtylcówkę i wsunąć w lufę ładunek nowy.
Tymczasem słoń zbliżał się ku niemu; obadwa znajdowali się na płaszczyźnie, jeździec ostrogami krwawił boki wierzchowca; dwa psy tuż obok niego z przeraźliwem szczekaniem co tchu uciekały; słoń zaledwie o kilka sążni był za koniem. John słyszał jego ciżki oddech i świstanie trąby, którą wywijał po powietrzu; co chwila spodziewał się, że go wyrwie z siodła ten żywy arkan.
W téj chwili koń przysiadł na zadzie, trąba uderzyła go w grzbiet — zarżał boleśnie i rzucił się gwałtownie w bok. Uskoczenie to ocaliło Anglika Zwierz, uniesiony biegiem, prze-
Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/083
Ta strona została przepisana.