leciał daléj, bijąc trąbą o ziemię, natrafił na psa, którego porwawszy w górę, wstrząsał z nieopisaną wściekłością.
Sir Johnowi pozostawał jedyny ratunek w lesie; koń, jakby zrozumiawszy myśl pana, biegł tamże i w mgnieniu oka pominął już brzeg zarośli z nadzwyczajnym pędem.
Słoń opamiętał się i nanowo rozpoczął ściganie, unosząc wciąż nieszczęśliwego psa, któremu o pień drzewa roztrzaskał łeb. Koń rzucił się w gąszcz, zagrodzony ljaniami kolczastemi, i stanął.
Ale sir John, pomimo zadrapań i pokrwawień, ani na chwilę przytomności nie stracił. Z zimną krwią złożył się starannie, wymierzył dobrze sztuciec przez sieć powojów pod łopatkę i strzelił; kula, natrafiwszy na kość wybuchnęła. Zwierz zachwiał się; w téjże chwili z głębi lasu padł drugi strzał i ugodził w bok słonia; zwierz przypadł na kolana, tuż ponad małym stawkiem ukrytym w gęstwinie i wciągając trąbą wodę, zlewał nią ciężkie swe rany.
W téjże chwili ukazał się Bushman, wołając:
— Mamy go! mamy!
W saméj rzeczy ogromny zwierz był ranionym śmiertelnie. Wydając rozdzierające jęki, miotał się jeszcze; oddech stawał się coraz słabszym: ogonem bił coraz wolniéj, a trąba skrapiała pobliższe krzewy purpurową cieczą, czerpaną z kałuży krwi, wypływającéj z pod słonia; nareszcie brakło mu sił zupełnie — upadł, ażeby już więcéj nie powstać.
Sir John wybiegł z zarośli: ubiór jego myśliwski kolce krzewów porozdzierały w strzępy. Ależ onby był gotów własną nawet skórą taki tryumf okupić.
— Wspaniały zwierz! pyszny zwierz, Bushmanie — zawołał, przypatrując się zwłokom słonia — chociaż nieco zaciężki do torby myśliwskiéj.
— Nic nie szkodzi — odrzekł Mokum, potniemy go na części i zabierzemy co najprzedniejsze. Patrz pan — dodał — co to za prześliczne kły, a toż każdy waży kilkanaście kilogramów; licząc po 10 szylingów za kilogram, uzbiera się nieszpetna sumka.
Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/084
Ta strona została przepisana.