Weźże więc lunetę, przyłóż do niéj oko i szukaj swego kolegi po stepie, to go pewnie zaraz odkryjesz, jak gwiazdę.
I rozjątrzony strzelec byłby prawił jeszcze bez końca tym samym tonem, ku wielkiemu gniewowi szanownego Struxa, który z otwartemi ustami stał, nie mogąc zdobyć się na słowo, gdyby John Murray nie ułagodził rozjątrzonego myśliwca.
Strux jednak nie mógł tego strawić i z wymówkami, najmniejszéj niemającemi podstawy, zwrócił się do pułkownika, niespodziewającego się tego wcale.
— Bądźcobądź — mówił tonem oschłym — nie myślę opuszczać wcale mego nieszczęśliwego kolegi w téj pustyni, a ponieważ to do mnie należy, użyję wszelkich środków do odszukania go. O... gdyby coś podobnego spotkało pana Emerego lub Murraya, to jestem pewny, że pan pułkownik nie omieszkałby natychmiast zawiesić wszelkich prac geodezyjnych, ażeby iść na pomoc swemu rodakowi. Otóż nie widzę przyczyny, dlaczego nie możnaby tego samego uczynić dla mego kolegi, co dla którego z pańskich.
Pułkownik, napadnięty w ten sposób, nie potrafił zachować swéj zwykłéj krwi zimnéj.
— Mój panie Strux — krzyknął, założywszy ręce na piersiach i wpatrzywszy się bystro w oczy przeciwnika — czy pan postanowiłeś sobie obrażać mnie bez powodu? Zacóż to pan nas bierzesz? Czy daliśmy panu powód do powątpiewania o uczuciach naszych w sprawach ludzkości? Cóż to pana naprowadza na domysł, że nie pójdziemy szukać twego niezdarnego towarzysza?
— Panie! — wyjąkał Strux, zirytowany do najwyższego przydomkiem, nadanym Polandrowi.
— Tak jest, niezdara i jeszcze raz niezdara! — zawołał pułkownik, wymawiając dobitnie ten przydomek; — a prawem odwetu powiem panu, że jeżeli operacye nasze doznają przerwy, lub nie dojdą do skutku, odpowiedzialność spadnie na panów, a nie na nas!
— Pułkowniku! — krzyknął Strux, którego oczy miotały błyskawice — te słowa...
Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/099
Ta strona została przepisana.