Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/103

Ta strona została przepisana.

już jest na tropie. Czy słyszycie to ciche poszczekiwanie? Zdawałoby się, że rozmawia sam ze sobą, że chce sobie zdać sprawę z tego, co poczuł. Dam pięćdziesiąt funtów szterlingów za to zwierzę, jeżeli nas naprowadzi na miejsce, gdzie się znajduje legowisko Polandra.
Mateusz Strux nie zwracał uwagi na sposób, w jaki się wyrażano o jego koledze: szło przedewszystkiem o to, ażeby go znaleźć, każdy więc był gotowym rzucić się za psem, jak tylkoby ten był już na pewnym tropie. To wkrótce nastąpiło; pies, zaskomliwszy głośno, rzucił się w krzaki i znikł w gęstwinie.
Konie nie mogły się dostać w głąb tych nieprzebytych zarośli. Pułkownik i jego towarzysze zmuszeni byli objeżdżać je, kierując się za głosem psa; promyk nadziei ich ożywił; nie wątpili, że pies zwietrzył ślady zbłąkanego matematyka i jeżeli tylko nie zgubi ich, powinien przybyć prosto do celu.
Jedno tylko nasuwało się pytanie: czy Polander żyje, czy nie?
Była godzina jedenasta zrana: szczekanie, za którém dążyli, od dwudziestu minut nie dawało się słyszeć. Czy pies się zbyt oddalił? czy zbłądził?... Bushman i sir John, jadący przodem, doznawali srogiéj niespokojności: nie wiedzieli, w którą stronę prowadzić towarzyszy, gdy wtém seczekanie dało się słyszéć na nowo, w odległości może pół mili, lecz już zewnątrz. Natychmiast konie, spięte ostrogami, popędziły w tę stronę. W kilkunastu skokach przebywszy przestrzeń, orszak jeźdźców dostał się w miejsce nader bagniste. Słyszeli wyraźnie szczekanie, lecz dostrzedz psa nie mogli; trzciny na parę sążni wysokie pokrywały ziemię.
Jeźdźcy pozsiadali z koni, a przywiązawszy je do drzew, przedzierali się przez trzcinę za głosem psa. Wkrótce przebyli trzcinę, niezmiernie pochód utrudniającą. Przed nimi rozciągała się széroka przestrzeń, pokryta wodą i roślinami wodnemi; w najgłębszém zakląknięciu ziemi rozlewało jezioro ciemno-brunatne wody.