Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/113

Ta strona została przepisana.

Mokum, sir John i krajowiec weszli w głąb jaskini. Była to głęboka grota, zapełniona kośćmi i krwawemi szczątkami zwierząt: po przekonaniu się, że jest zupełnie próżną, wzięli się rączo do zatarasowania wnijścia, zapomocą wielkich głazów, tocząc je z niemałém wysileniem i piętrząc jeden na drugim. Luki między kamieniami pozatykali gałęźmi suchemi i krzewami rosnącemi w pobliżu, zostawiając tylko otwory do wysunięcia strzelb.
Pracę tę ukończono w bardzo krótkim czasie, gdyż wejście do groty było wązkie, poczém stanęli za tą barykadą zaopatrzoną strzelnicami, i oczekiwali nieprzyjaciela.
Oczekiwanie to długo nie trwało: o kwadrans na szóstą w odległości stu kroków od jaskini ukazał się lew i dwie lwice potężnego wzrostu. Lew wstrząsał czarną grzywą i zamiatał ziemię ogonem. Niósł on w paszczy całą antylopę i potrząsał nią, jak kot myszą. Ciężar zdobyczy nie utrudniał wcale swobody ruchów i zwierz poruszał głową z łatwością. Dwie lwice maści żółtéj biegły, podskakując, obok niego. Sir John, jak to późniéj sam wyznał, uczuł gwałtowne bicie serca; oczy rozwarły mu się niezwykle, czoło zmarszczyło; uczuł przestrach nieopisany w połączeniu z zadziwieniem i niespokojnością, lecz to nie trwało długo i wnet zapanował nad sobą; dwaj jego towarzysze byli spokojnymi, jak zwykle.
Tymczasem lwy poczuły niebezpieczeństwo. Na widok zabarykadowanéj jaskini, zatrzymały się. Przestrzeń sześćdziesięciu kroków dzieliła ich od strzelców. Samiec wydał chrapliwy ryk i rzucił się wraz z lwicami w gąszcz na prawo, nieco niżéj miejsca, na którém poprzednio zatrzymali się myśliwi. Przez gałęzie krzaków wyraźnie przeświécały płowe boki, nastawione uszy i oczy iskrzące straszliwych zwierząt.
— Otóż i kuropatwy — szepnął sir John do Mokuma — daléj każdy do swojéj.
— Nie — odrzekł Mokum bardzo cicho — niéma ich wszystkich, a strzały spłoszyłyby resztę — poczém zwracając się do dzikiego, zapytał: