Nie, nie, sir Johnie, choćbym jeszcze żył sto lat, nigdy nie przyznam, aby ta wasza robota na co się zdała.
Sir John nie mógł się wstrzymać od uśmiechu. Często podobne dysputy wszczynały się pomiędzy nim i Mokumem, lecz to nieświadome dziecię natury, ten swobodny włóczęga leśny, nieustraszony pogromca drapieżnych zwierząt, widocznie nie mógł pojąć ważności naukowéj, do tryangulacyi przywiązanéj. Kilkakrotnie sir John usiłował objaśnić, przekonać, ale Bushman odpiérał jego wywody argumentami nacechowanemi tak czystą filozofią przyrody, a zdania swe popierał nie uczoną, ale ognistą wymowa, że Anglik napróżno silił się je odeprzéć.
Rozmawiając w ten sposób, myśliwi uganiali się za drobną zwierzyną, bijąc to zające skalne, to nowy gatunek strzyżaków, zdeterminowanych przez Ogilly’ego pod nazwą „graphiceaus elegans,“ piskliwe siewki i stada kuropatw, mających pierze brunatne, pomieszane z czarno-źółtém. Można powiedzieć, że sir John sam dostarczał zwierzyny, gdyż Mokum mało strzelał: myśl jego zajmował spór dwóch uczonych, mogący zniweczyć całą wyprawę. Ten bór daleko bardziéj go niepokoił, aniżeli sir Johna; zwierzyna choćby najpiękniejsza nie zwracała jego uwagi, co odznaczało nadzwyczajne natężenie umysłu naszego nemroda.
Wistocie myśl jedna, jeszcze nieskrystalizowana, zajmowała umysł myśliwca, zwolna coraz większéj nabierając jasności: sir John zauważył, że sam ze sobą rozmawiał. Spuściwszy strzelbę do nogi i nie bacząc na zwierzynę, stał nieporuszony, zagłębiony w myślach, jak Polander zajęty sprawdzaniem logarytmów; Anglik szanował tę pracę umysłową swego towarzysza i nie chciał mu przeszkadzać w tak ważném zajęciu
Dwa lub trzy razy w ciągu dnia, Mokum przybliżywszy się do sir Johna, zapytywał:
— Więc wasza cześć sądzi, że pułkownik i pan Strux nie zgodzą się na jedno?
— Gotów jestem przysiądz — odrzekł tamten.
Ostatni raz, nad wieczorem, o kilka mil od obozu, Mokum
Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/125
Ta strona została przepisana.