pomiarowe. Nieprzerwana pogoda, najmniejszą niezamącona chmurką, sprzyjała robotom. Łąki i pola nieprzejrzane, urozmaicone lasami niezbyt rozległemi, wzgórki przydatne do ustawiania celowników trygonometrycznych — wszystko to, w połączeniu z piękną porą — dozwalało prowadzić prace wedle upodobania w dzień lub w nocy. Cała okolica odznaczała się dziwną rozmaitością płodów: roślinność bogata, kwiecista, nęciła pszczoły, które bądź w dziuplach drzewnych, bądź w szczelinach skał zakładały barcie, wydające wonny miód biały w obfitości. Niebrakło i zwierza: żyrafy, gazelle, antylopy najrozmaitszych gatunków podchodziły czasami, zwłaszcza w nocy, pod samo obozowisko; hyeny i pomniejsze dzikie bestye snuły się w gąszczach, a niekiedy słonie i nosorożce ukazywały się w oddaleniu. Można sobie wystawić, jaka to była pokusa dla biednego sir Johna Murraya; wyznać jednak trzeba, że zacny dżentelman potężny stawił opór pokusom, a ręka jego, zamiast ulubionéj strzelby, ściskała wciąż i wytrwale lunetę astronomiczną.
Zato Mokum, wraz ze swoimi dzikimi współrodakami, tém gorliwiéj zajmował się polowaniem. Można sobie wyobrazić, jak gwałtownie uderzało serce biednego Murraya, ile razy oddalony huk strzałów myśliwskich dobiegał do jego uszu. Pomiędzy inną zwierzyną, Bushman ubił parę bawołów, zwanych przez Beszuanów „Bokolokolo“. Straszliwe te zwierzęta mierzyły od końca pyska do ogona blizko cztéry metry, od racicy do szczytu grzbietowego około dwóch metrów: ciała ich krępe i muskularne, łby małe, uzbrojone czarnemi rozłożystemi rogami, sierść czarna, wpadająca w granat, wejrzenie srogie, najodważniejszych myśliwców nabawiały trwogą. Z drugiéj jednak strony polowano na nie zapamiętale, gdyż mięso zwierząt tych jest nadzwyczaj smaczne, a Anglicy bardzo byli radzi z téj odmiany pożywienia: płowa zwierzyna już im się przyjadła. Krajowcy spreparowali mięso bawołów, na podobieństwo pemikanu, przyrządzanego przez Indyan północno-amerykańskich, który przez czas nieograniczony daje się przechowywać. Europejczycy przyglądali się z zajęciem téj kucharskiéj operacyi, okazując jednak pewien wstręt z razu.
Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/140
Ta strona została przepisana.