Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/153

Ta strona została przepisana.

żyło się ku zaroślom i zaczęło paść spokojnie. Samiec widocznie chciał skłonić je do opuszczenia otwartej równiny; obchodził on wysokie trawy, pośród których znajdowało się stado, i na wzór psa owczarskiego spędzał rozpierzchnione antylopy w jednę gromadkę; ale nie miały one znać ochoty uczynić zadość woli swego przewodnika i opuszczać bujnej łąki: opierały się, wymykały skacząc, i powracały paść się nieco dalej.
Te ich manewra zdziwiły Bushmana, zwrócił na nie uwagę sir Johna, nie umiejąc jednak wytłumaczyć ani uporu starego samca, ani powodu dla jakiego usiłował stadko wprowadzić w gąszcz.
Postępowanie to powtarzało się ciągle bez zmiany, Anglik niecierpliwił się, ściskając zamek swojego sztućca; to chciał strzelać, to wysunąć się naprzód. Z trudnością powstrzymywał go Mokum. Godzina już upłynęła i nie można było przewidzieć, jak długo jeszcze potrwają manewra, gdy jeden z psów Anglika, znać tak niecierpliwy jak jego pan, zaszczekał przeraźliwie i puścił się jak strzała ku antylopom.
Bushman rozjątrzony chętnie posłałby za nim kulę, lecz stado uciekało już z niewypowiedzianą szybkością, a sir John przekonał się teraz, że najprędszy koń nie byłby w stanie doścignąć oryxów. Wkrótce wydawały się już czarnemi punkcikami, przeskakującemi wysokie koła.
Na wielkie jednak zdziwienie Bushmana, stary samiec nie dał im znaku do ucieczki. Wbrew zwyczajowi tego rodzaju zwierząt, pozostał on na dotychczasowem stanowisku, nie myśląc wcale pospieszać za swojem stadem; starał się nawet ukryć w trawie, jakby zamierzając dostać się do lasu.
— Rzecz arcy ciekawa — odezwał się Mokum — czego chce ten stary oryx; ruchy jego są szczególniejsze; czyżby był rannym lub bardzo starym, że nie ucieka?
— Dowiemy się wkrótce — odpowiedział Murray, puszczając się ku antylopie, z bronią do strzału gotową.
W miarę zbliżania się myśliwca, kozioł coraz bardziej poczynał przypadać do ziemi. Wkrótce widać już było tylko za-