krzywione rogi, wystające wysoko nad trawą; nie starał się uchodzić, ale tylko ukryć, mógł więc sir John łatwo zbliżyć się do osobliwego zwierzęcia. Z odległości stu kroków posłał mu kulę; musiała utkwić w głowie, bo wzniesione dotąd rogi opadły w trawę.
Sir John z Mokumem przypadli do oryxa; Bushman trzymał w pogotowiu nóż myśliwski, aby go przeszyć, gdyby żył jeszcze.
Ostrożność jednak była zbyteczną; oryx nie żył i był do tego stopnia martwym, że skoro go sir John ujął za rogi, zwiesiła się obdarta skóra, w środku któréj nie było ani mięsa, ani kości.
— Na świętego Patryka — zawołał — nic mi się podobnego w życiu nie wydarzyło. Wymówił to tak komicznym tonem, że każdy oprócz Bushmana, byłby wybuchnął śmiechem.
Ale Mokum wcale się nie śmiał; zaciśnięte usta, zmarszczone brwi i zaiskrzone oczy jasno okazywały, że go owładnęła niespokojność; założył ręce i począł oglądać się na wszystkie strony.
Nagle jakiś przedmiot zwrócił jego uwagę; był to woreczek skórzany, wyszywany w czerwone wzory, Bushman podniósł go i zaczął uważnie oglądać.
— Co to jest? — zagadnął sir John.
— To — odrzekł Mokum — jest woreczek Mokolola.
— A zkądże on się tu wziął?
— Właściciel jego zgubił go znać uciekając szybko.
— A więc ten Mokololo?...
— Siedział w skórze oryxa i do niego to pan strzelałeś.
Sir John nie miał jeszcze czasu do okazania swego zdziwienia, gdy Mokum dostrzegł jakieś poruszenie w wysokiej trawie. Złożył się szybko i wypalił: obadwaj popędzili ku przedmiotowi podejrzanemu, ale miejsce było próżne, wydeptane tylko trawy okazywały, że żyjąca istota tamtędy przeszła. Mokololo zniknął, trzeba było zrzec się ścigania za nim po nieprzejrzanym stepie, rozciągającym się aż do granic widnokręgu.
Myśliwi powrócili, mocno zaniepokojeni tym wypadkiem,
Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/154
Ta strona została przepisana.