Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/163

Ta strona została przepisana.

cudowna, księżyc na nowiu, spodziewać się więc należało, że gwiazdy świetnie zajaśnieją, że zatém wymierzenie ich wysokości uda się przedziwnie; ale radość tę pułkownika i sir Johna zmącił William Emery, wskazując w stronę północną i mówiąc
— Patrzcie, panowie, na krańcu widnokręgu chmurzy się; nienajlepsza to wróżba dla nas.
— Prawda — zawołał sir John — lękam się, aby wiatr powstający nie napędził nam tych chmur i nie zasłonił całego nieba.
— Czyżby znów miała powstać burza? — zagadnął pułkownik.
— Jesteśmy w krainach podzwrotnikowych i można się obawiać, że z naszéj dzisiejszéj pracy nic nie będzie.
— Cóż myślisz, Mokumie? — spytał pułkownik, zwracając się do niego.
Bushman począł się pilnie wpatrywać w północną stronę nieba. Krańce chmury stanowiła linia krzywa, bardzo wydłużona, tak czysto odkrojona, jakby ją nożem oderżnięto. Długość jéj wynosić mogła trzy do cztérech mil angielskich; chmura ta czarna dziwnym swym kształtem uderzyła Mokuma; kiedy niekiedy odbijał się na niéj szkarłatny odblask zachodzącego słońca, lecz całkiem odmiennie od wieczornéj zorzy chmur przy zachodzie.
— Szczególniejsza chmura — zauważył Bushman, wpatrując się w nią bez przerwy.
W kilka chwil potém nadbiegł jeden z dzikich z doniesieniem, że konie, woły i psy należące do karawany, dziwną okazują niespokojność, że rozpraszają się po pastwisku i nie chcą iść do zagrodzenia.
— Niech więc zostaną przez noc po za ogrodzeniem — rzekł Bushman.
— A dzikie zwierzęta?
— Och, te wkrótce będą miały tyle do roboty, że im czasu nie stanie na zajmowanie się naszém bydłem.
Bochjesman odszedł. Pułkownik zapytał Bushmana, jakie miała znaczenie jego osobliwsza odpowiedź; ale Mokum, od-