Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/208

Ta strona została przepisana.

między kratkami włosów, rozciągniętych przed soczewką lunety. Ostatni trójkąt otrzymał nareszcie punkt oparcia.
Zaiste, wzniosły to widok; śród grzmotu strzałów, pośród wycia rozżartéj hordy dzikich i zgiełku bojowego — dwóch uczonych przy szkle lunety, obojętnych na śmierć, pamiętających tylko o spełnieniu naukowego zadania, gdy lada chwila mógł ich ugodzić morderczy pocisk, albowiem właśnie tłumy Mokololów sforsowały wyłom i gdyby nie kartaczownica, gdyby nie sir John, Bushman i majtkowie, jużby cały garnizon legł pod ich ciosami. A kiedy załoga z ostateczném wysileniem broniła każdéj piędzi ziemi, Everest i Strux, schyleni nad przenośnikiem półkolistym, mierzyli rozwartość kąta bez przerwy. Powtarzali kilkakrotnie jeden i ten sam pomiar, ażeby uniknąć błędu, Polander zaś z największą flegmą zapisywał w regestr, wypadki ich obserwacyi. Niejednokrotnie strzała zadrasnęła głowę któregoś z uczonych i ustrzęgła w ścianie drewnianéj baszty, lecz uczeni, zatopieni w pracy, nie wiedzieli nawet o tém; jeden patrzał na gorejące światło, drugi odczytywał przez lupę na przenośniku podziałkę, a trzeci pisał.
— Jeszcze jedna obserwacya — zawołał Strux, przesuwając lunetę.
Wtem kamień wielki, wyrzucony silną ręką, wytrącił regestra z ręki Polandra i o mało nie zgruchotał lunety; lecz właśnie operacye były ukończone i położenie sygnału oznaczone z dokładnością jednéj tysiącznéj sekundy.
Pozostawało tylko uchodzić dla zachowania rezultatów znakomitéj pracy. Dzicy zaczynali się cisnąć do kazamat i lada chwilę mieli opanować basztę. Pułkownik Everest i jego koledzy pochwycili broń. Polander porwał narzędzia i regestra i wybiegli poza obręb baszty wyłomem, prowadzącym na ścieżkę, którą się można było dostać do szalupy; ale w chwili, gdy zaczęli na dół zstępować, zawołał Strux:
— A nasz sygnał!
W rzeczy saméj, należało odpowiedzieć na sygnał dwóch młodych astronomów; bo dla dokładności przedsięwziętego po-