Strona:Juliusz Verne-Przygody trzech Rossyan i trzech Anglików w Południowej Afryce.djvu/215

Ta strona została przepisana.

wybiegł z nich Polander, pędząc bez tchu, z gołą głową, włosami roztarganemi, w podartych sukniach, których strzępy zwieszały się dokoła. Skoro nieszczęsny dobiegł do towarzyszów, zarzucono go zewsząd pytaniami. Matematyk był drżący i nieprzytomny. Z wytrzeszczonemi oczyma, zmienioną twarzą, blady, wystraszony, sapał straszliwie i bez ruchu. Napróżno silił się przemówić: słowa nie mogły się wydobyć z bełkocących ust.
Cóż się więc stało? zkąd to przerażenie? dlaczego Polander odszedł od przytomności? — nikt nie umiał sobie wytłumaczyć.
Nakoniec z największém wysileniem zdołał wyrzec:
— Regestra! Regestra!
Słowa te dreszczem przejęły astronomów; zrozumieli ich straszne znaczenie. Dwa regestra, zawierające rezultat całorocznéj pracy i niewypowiedzianych trudów — regestra zawierające cyfry wszystkich obliczeń trygonometrycznych — regestra, z któremi uczony rachmistrz nie rozłączał się na chwilę, z któremi nawet sypiał... zaginęły! Polander ich nie miał; czy je zgubił czy mu je skradziono — oto mniejsza. Zginęły! Wszystko więc od początku nanowo wypadało robić.
W czasie, gdy towarzysze otaczali go w ponurem milczeniu, Strux wybuchnął. Zapomniał on zupełnie, że to kolega, przyjaciel, człowiek uczony. Bez względu na wszystko, wymyślał mu najobelżywszemi wyrazami, groził chłostą i wygnaniem i omało, że czynnie nie obraził.
Ale Polander na groźby i obelgi nic nie odpowiadał; kiwał tylko głową, jak gdyby potwierdzając ich słuszność, jak gdyby przyświadczał, że za popełnioną winę były jeszcze zbyt łagodnemi.
— A więc okradziono tego nieszczęśliwego? — zapytał nakoniec pułkownik.
— A diabeł go tam wie! — krzyknął Strux z największém rozjątrzeniem — pocóż ten bałwan odchodził od nas, kiedy mu sto razy tego zakazywałem.
— Co się stało, to się stało — zauważył sir John; — przedewszystkiém trzeba się dowiedzieć, czy zgubił regestra, czy mu je ukradziono? — Czy panu kto ukradł regestra — zapytał —