Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/011

Ta strona została skorygowana.
— 3 —

trem psy i cielęta morskie, foki opatrzone trąbami, i inne ssące, które żyją w zimnych wodach mórz północy i południa naszej ziemi, lubią w pewnych porach wychodzić na ląd i stają się wtenczas przedmiotem zabiegów myśliwskich, jako materyał podatny do handlu.
Jednego dnia, gdy stęskniony i znudzony otaczającą mię bezgraniczną, jak się zdawało pustką, chodziłem wzdłuż wybrzeża portu, spotkałem mego oberżystę, który powitawszy mię, zagadnął uprzejmie:
— Bodaj coraz więcej nudzisz się pan u nas, panie Jeorling?
— Rzeczywiście, czas oczekiwania wydaje mi się zbyt długim, niech cię to wszakże nie obraża, panie Atkins!
— Och, bynajmniej — spieszył zapewnić mię mój gospodarz — do podobnych bowiem odpowiedzi jestem tak przyzwyczajony, jak nadbrzeżne skały do uderzeń bałwanów.
— I stoisz pan wobec nich z równą obojętnością...
— Bezwątpienia, panie Jeorling. Tego samego bowiem dnia, gdyś pan wylądował w Christmas, i gdyś stanął w oberży Felicyana Atkinsa pod „Zielonym kormoranem”, powiedziałem sobie: za dwa tygodnie, jeżeli już nie za tydzień, gość mój będzie miał tej przyjemności dosyć i pocznie żałować, że wylądował na wyspach Kerguelen.
— Nie mam zwyczaju żałować czegokolwiek, com już uczynił...
— Dobry zwyczaj, panie!
— Zresztą, przebiegając te wyspy, miałem sposobność poznania wielu ciekawych dla mnie rzeczy — i zarówno z pokładów ziemi, jako też z twardych mchów i porostów które stanowią całą jej roślinność, zabieram z sobą cenne dla nauki okazy. Zwiedziłem wasze skały i płaszczyzny, gdzie albatrosy żyją w licznych gromadach i to mi również przedstawiło się godnem poznania. Od czasu do czasu ugościłeś mię pan