— Jest jednak rzeczą pewną, że opuścicie Kerguelen za cztery lub pięć dni?
— Najniezawodniej.
— I udajecie się stąd do Tristan d’Acunha.
— Być może...
— A więc, panie bosman, ta „możebność” wystarcza mi, i ponieważ ofiarowałeś mi swoje usługi, zechciej więc wpłynąć na swego kapitana, aby mię przyjął jako pasażera.
— Może pan uważać to już za rzecz pewną...
— Doskonale! i zapewniam cię panie bosman, że nie będziesz miał powodu żałować oddanej mi przysługi.
— Przyjemnie mi, że będę panu użytecznym; tymczasem jednak muszę już odejść, nie czekając nawet powrotu Atkinsa! — zakończył marynarz. I wychyliwszy ostatnią szklankę wisky, pożegnał mię przyjacielskim uśmiechem, a kołysząc się na łukowato zgiętych nogach, otoczony kłębami dymu swej fajki, przyspieszonym krokiem podążył do portu.
Pozostawszy sam w obszernej izbie oberży, pogrążyłem się w głębokiej zadumie, nie mogąc rozwiązać pytania, jakaby w rzeczywistości mogła być przyczyna tak niechętnego przyjmowania obcych pasażerów na pokład Halbrana. Że kapitan Len Guy, według zapewnień Atkinsa, jest dzielnym marynarzem, o tem nie miałem racyi wątpić. Dla czego wszakże owa tajemniczość i dla czego unikanie obcych ludzi? Czy przypadkiem dzielny kapitan nie uprawiał w skrytości kontrabandy, lub co gorsza, nie prowadził handlu niewolnikami? Nie byłoby w tem nic nieprawdopodobnego, mimo gorących zapewnień Atkinsa o jego zacności, bo i co wreszcie mógł wiedzieć taki oberżysta, który nie miewał z nim innych stosunków, prócz zamiany drobnych towarów, w czasie jego krótkiego spoczynku u wysp Kerguelen. A może też szanowny bosman ze swem zbyt widocznem upodobaniem do wisky, starał się usługi swe spotęgować, by tem sowitszą otrzymać
Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/025
Ta strona została skorygowana.
— 15 —