Spałem źle tej nocy, po kilka razy „śniłem, że śpię”, co według zdania Edgarda Poë, poprzedza zawsze natychmiastowe przebudzenie. Budziłem się też co chwila, zawsze z uczuciem urazy i niechęci względem kapitana Len Guy’a, który mógł stanąć w poprzek mym planom, i to jedynie z powodu niczem nieuzasadnionego kaprysu.
Wzburzony i zły obudziłem się wreszcie rano, postanawiając co najprędzej rozmówić się z tym „kolczastym jeżem”, jak go w mym gniewie przezwałem. Gdym jednak spojrzał przez szyby mego okna, na zakryte ciężkiemi chmurami niebo, na potoki deszczu zlewające ziemię i posłuchał wycia rozbijającego się wśród skał wichru, wzburzenie moje doszło do szczytu.
— Czyżby i niebo samo sprzysięgło się przeciwko mnie? — pomyślałem, ubierając się z nerwowym pośpiechem. — Na taki czas, gdzie to jak mówią „i psa źle wygnać”, nie mogę się spodziewać bym kapitana spotkał na wybrzeżu. Podpłynąć zaś w łodzi do żaglowca, nie uważałem za stosowne, raz dla silnie wzburzonego morza, a potem jako gościowi, nie wypadałoby mi tam odpowiedzieć na stanowczą odmowę tak, jak to sobie układałem. W podobnych warunkach zawsze stosowniejszym jest grunt neutralny.