żliwego rozwiązania, wolał przedstawić, jakoby ostatnie trzy rozdziały z pamiętnika Artura Pryma, nie zostały mu doręczone przez tegoż, w skutek nagłej i grozą przejmującej jego śmierci. Wstrzymałem się jednak od wszelkich głośnych uwag.
— Tak więc — mówił dalej bez przerwy kapitan — gdy Edgard Poë był nieobecnym, a Artur Prym umarł, pozostało mi jedynie odszukać człowieka, który był jego nieodstępnym towarzyszem w całej podróży, aż za koło biegunowe — i zkąd obaj wrócili razem, choć niewiadomo jakim sposobem... Ten Dick Peters, bo o nim właśnie mówię, miał mieszkać w Sprinfield, w Stanie Illinois, i mógł zdaniem Edgarda Poë, interesowanym udzielić bliższych objaśnień.
Pojechałem więc tam niezwłocznie, ale...
— Ale nie było go tam — wtrąciłem mimowolnie.
— Tak jest, panie Jeorling, nie było go tam, a raczej nie było go tam „już”. Kilka lat przedtem opuścił on Stany Zjednoczone i niewiadomo gdzie się udał. Ludzie jednak, u których mieszkał przed swym odjazdem, mówili mi, że opowiadał im liczne przygody swego życia. Tajemniczego wszakże zakończenia podróży nie wspominał nigdy, zatem ważne te szczegóły do niego samego teraz tylko należą.
— Jakto, więc rzeczywiście ten Dick Peters miał istnieć — pomyślałem, i pod wpływem głębokiego przeświadczenia, z jakiem kapitan całą tę historyę mi przedstawiał, gotów już byłem jednej chwili wszystkiemu sam uwierzyć; ale zdrowy rozsądek powstrzymał mię w porę. Nie chcąc jednak drażnić biednego chorego, udałem że uznaję za prawdę wszystko o czem mię zapewniał.
— Przypominasz pan sobie — mówił tenże dalej — że w znanem nam dziele jest wzmianka o butelce, w której ukryty był list kapitana tego statku, na który Artur Prym
Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/052
Ta strona została skorygowana.
— 38 —