Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/053

Ta strona została skorygowana.
— 39 —

dostał się wypadkiem, i że butelkę tę złożono u podnóża jednej ze skał wyspy Kerguelen?
— Rzeczywiście wzmiankę tę przypominam sobie — odpowiedziałem.
— A więc w jednej z ostatnich moich podróży, szukałem tego dowodu i — znalazłem, panie Jeorling. Posiadam więc list, w którym kapitan ów oświadcza, że wraz z Arturem Prymem przedsiebierze wyprawę aż do ostatnich krańców morza południowego.
— Pan znalazłeś tę butelkę? — zapytałem z wielkiem na razie ożywieniem.
— Tak panie...
— Wraz z listem?
— Jak już powiedziałem...
Stanąłem zdumiony: oczywiście człowiek ten, jak wielu maniaków, doszedł już do uwierzenia własnym wymysłom. Już nawet miałem go prosić o pokazanie tego listu, lecz zaraz zrobiłem sobie słuszną uwagę, że przecież nie trudną było mu rzeczą, samemu odpowiedni napisać dokument. Rzekłem więc tylko:
— Nieodżałowanym prawdziwie jest fakt, iż nie mogłeś się pan widzieć z owym Petersem, który byłby mu niezawodnie opowiedział, przez jaką cudowną pomoc zdołali obadwaj ci ludzie wrócić do Ameryki. Bo przypomnij pan sobie, że historya kończy się sceną, gdy łódź w której płynęli, dążyła gwałtownie ku zasłonie nieprzejrzanych mgieł; że z chwilą gdy wpadała w przepaść, niby olbrzymiego wodospadu, ukazuje się ich oczom jakaś osłonięta postać ludzka... Tu autor urywa nagle, kładąc tylko całą linię domyślników.
— Wielka rzeczywiście stała mi się krzywda, że owego Petersa nie mogłem wybadać — potwierdził kapitan — bo zważ pan, iż nietylko on jeden mógł mię objaśnić co do owe-