I rzeczywiście, zabójcze powietrze, zapełniająco dolną część rybackiego statku, zatruwało każdego dnia, każdej godziny do tego stopnia organizm młodego Pryma, że nareszcie popadł w jakiś stan gorączkowy, w którym miewał przykre halucynacye i straszne udręczenia.
Razu jednego zdawało mu się, iż napadnięty przez olbrzymiego lwa pustyni, staczał z nim walkę o śmierć lub życie — a gdy poczuł kosmatą łapę zwierzęcia na piersi swojej, ogarnęło go takie przerażenie, że, by nie zdradzić się fatalnie resztą przytomności, ledwie zdołał stłumić okrzyk najwyższej trwogi. Wysiłek ten jednak wyczerpał go do tego stopnia, że padł zemdlony na swe posłanie i długo leżał nieświadomyco się z nim działo.
Owym lwem jednakże, z którym rozgorączkowana fantatazya Artura staczała tak nierówną walkę, było zwierzę oddane mu z całem przywiązaniem, na jakie tylko pies zdobyć się może. Był to Solt, piękny dog wprowadzony przez Augusta na okręt, który odszukał wreszcie swego pana, i radość swoją objawił lizaniem twarzy i rąk zemdlonego.
Tak więc samotny więzień dostaje towarzysza, który jednak w czasie kilku dni zupełnej nieprzytomności jego, zdołał zjeść zapasy żywności, a co gorsza wypić resztę wody ze dzbana.
Nieszczęśliwy chory nie znajduje zatem ani jednej kropelki, którąby mógł zwilżyć spieczone usta.
Wyczerpany, bezwładny prawie, usiłuje jednak doczołgać się do skrytego wejścia i bądź co bądź przywołać Augusta na pomoc. Lecz zastaje otwór ten zamknięty, a wprowadzony w szparę nóż przekonał go, że ciężkie jakieś przedmioty przywalają drzwiczki, które miały wyprowadzić go na swobodę — do zdrowia i szczęścia.
Świadomość ta, jest dla niego jakby ostatecznym wyrokiem śmierci.
Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/060
Ta strona została skorygowana.
— 46 —