w mej pamięci z jakiemiś dobrze mi znanemi wypadkami. Gdzie jednak słyszałem je wymawiane? A może czytałem je tylko?...
Tymczasem kapitan stojąc wsparty o poręcz pokładu, przebiegł wzrokiem dalekie linie horyzontu, jakby upatrywał jeszcze czegoś, lub pragnął podążyć natychmiast ku biegunowi.
W tej samej chwili bosman, na skinienie Jana Westa, przeszukał ubranie zmarłego, i wyjął z kieszeni ściągniętej rzemieniem kurtki, nóż składany, zwitek grubych nici, wreszcie książeczkę skórzaną z metalowym ołówkiem. Gdy przedmioty te podawał porucznikowi, kapitan zwrócił się właśnie w tę stronę.
— Daj mi to — rzekł, ujmując książeczkę w drżące ręce.
Drobne pismo zapełniające kilka pierwszych kartek, stało się pod wpływem wilgoci zupełnie prawie nieczytelne, przy ostatniej dopiero notatce zatrzymał się kapitan dłużej, i ku naszemu najwyższemu zdziwieniu i wzruszeniu zarazem, począł czytać wolno, głosem, w którym odczułem głęboką boleść jego serca.
„Orion... wyspa Tsalal... przez ośmdziesiąty trzeci... tam od jedenastu lat... kapitan... pięciu marynarzy żyją... spieszcie im z pomocą...
Tu znajdował się podpis z nazwiskiem Waterson.
— Waterson! tak, przypomniałem sobie! Tego imienia był drugi oficer na statku Orion, który przyjął gościnnie Pryma i Petersa, nieszczęsnych rozbitków z okrętu Grampiusa, statku Orion, który dopłynął do wyspy Tsalal i przez jej mieszkańców został złupiony i wysadzony w powietrze, podczas gdy większa część załogi zginęła w czasie trzęsienia ziemi, a ci którzy uratowali swe życie, kryjąc się przed okrucieństwem miejscowego plemienia, pozbawieni są aż do tej pory możności powrotu.
Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/081
Ta strona została skorygowana.
— 67 —