— Więc zginął też i Artur Prym i jego towarzysz, ten siłacz indyjski, którego nie zmogłoby i sześciu barczystych chłopów?
— Przeciwnie, ci właśnie uszli szczęśliwie katastrofy. Zdołali nawet wrócić do Ameryki, chociaż doprawdy pojąć nie mogę, jakim sposobem. Dość, że dopiero przed dwoma laty Prym miał tam zginąć tajemniczą jakąś śmiercią.
— A Wiliam Guy? — badał dalej były kapral.
— Kapitan Wiliam Guy, według wszelkiego prawdopodobieństwa, żyje jeszcze. Właśnie kilka dni temu cudowny prawdziwie wypadek, dał nam o nim pewne wiadomości.
Tu opowiedziałem o spotkaniu lodowca i znalezieniu ważnych notatek przy zwłokach Watersona.
— Ach panie Jeorling, co to za dziwna historya — powtarzał zdumiony kapral. — Ależ tym ludziom trzeba spieszyć z pomocą!
— Właśnie też ma tam podążyć Halbran, skoro tylko stosowna nadejdzie pora i wszystko będzie w pogotowiu. Bo dodać mi jeszcze trzeba, że obadwaj kapitanowie Guy są rodzonymi braćmi.
— W każdym razie muszą usposobieniem różnić się bardzo — zauważył pan Glass, który widocznie nie mógł wybaczyć kapitanowi Halbranu, jego obojętności i braku uznania dla swej osoby.
Len Guy jednakże nie troszczył się bynajmniej o to, co o nim powie nawet rodak jego. Zamknięty ciągle w swej kajucie, siedział pochylony nad stołem, na którym wśród rozłożonych różnych książek, map i notatek, widniało grube dzieło z tytułową kartą: „Przygody Artura Pryma”.