— Ależ on tego nie twierdzi, on przypuszcza tylko, że tak być mogło, że tak być musiało, sądząc ze skutków katastrofy. A o taką pomyłkę nie możemy mieć do Pryma pretensyi żadnej, sam to pan przyznać musisz.
— Rzeczywiście, wszelkie pozory mogły go na taki domysł wprowadzić.
— Lecz mamy teraz pewność z notatek Watersona, że brat mój i pięciu jego towarzyszy uszło szczęśliwie śmierci.
— Tak jest, kapitanie, mamy tę pewność, jakkolwiek Waterson nie wspomina nic w jakich warunkach oni tam żyją, ani jakim sposobem on sam uniesiony został na lodowcu.
— O tem dowiemy się kiedyś, panie Jeorling, tak jest, dowiemy się niezadługo, skoro tylko mamy raz już to przeświadczenie, że oni tam na wyspie Tsalal żyją jeszcze...
— Kapitanie — zagadnąłem wreszcie — czy przyjmujesz mię za towarzysza, aż do końca zamierzonej twej wyprawy po wodach antraktycznych?
Len Guy objął mię bystrym swym wzrokiem, jakby mię na wskroś chciał przejrzeć. Nie zdawał się jednak bynajmniej zdziwionym przedstawioną sobie propozycyą, przeciwnie, sądzić mogłem, że raczej spodziewał się jej nawet. Po krótkiej też chwili rzekł tylko to jedno słowo:
— Jak najchętniej!