Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/104

Ta strona została skorygowana.
— 88 —

— O, nie tak daleko znowu! O ile wiem, mamy dosięgnąć tylko 84-go równoleżnika.
— Niechże i tak będzie! W każdym razie Halbran przepłynie pewno więcej stopni z szerokości ziemi, aniżeli ma łokci płótna w swoich żaglach.
— O tem przekonamy się dopiero...
— I to pana nie przestrasza?
— Bynajmniej!...
— I mnie również nie, panie Jeorling! Ho, ho! Widzisz pan, ten nasz kapitan, choć nie jest rozmownym, ma jednak swoje dobre strony, aby tylko wiedzieć jak z nich korzystać. Gdy więc na razie robił trudności w przewiezieniu pana do Tristan, teraz nie sprzeciwia się zabrać go aż do samego bieguna.
— Ależ tu nie ma wcale mowy o biegunie, Hurliguerly!
— Eh, zobaczy pan, że się jednak na tem skończy...
— Wątpię bardzo, toż wiadomem ci jest przecie, że kapitan ma jedynie na myśli wyspę Tsalal...
— Tak jest, na teraz wyspę Tsalal tylko... — potwierdził marynarz. — Przyznaj pan jednak, że nasz kapitan okazał się bardzo uprzejmym dla pana...
— Zyskał też zupełnie moje uznanie, i wdzięczny mu jestem również jak i tobie Hurliguerly, że za twoim wpływem dostałem się na statek i dojechałem do Tristan...
— I że następnie jedziesz pan dalej jeszcze! — przechwalał się stary gaduła...
— Nie wątpię o tem, bosmanie — odpowiedziałem z pewną ironią w głosie, której wszakże poczciwiec pewno nie zauważył, bo z wielkiem zadowoleniem począł mi rozpowiadać różne szczegóły dotyczące ziem, na które spoglądaliśmy, siedząc na pokładzie... A znał on je dokładnie, zarówno jak wszystkie inne wyspy na południowym Atlantyku.