Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/181

Ta strona została skorygowana.




Wyspa Tsalal.

Noc minęła spokojnie. Żadna łódź nie wypłynęła od strony wyspy, ani jeden krajowiec nie ukazał się na jej brzegach.
— Może tam nie dostrzeżono jeszcze naszego przybycia. Wiemy od Pryma, iż ludność skupia się tu głównie w środku wyspy, wybrzeża zaś są skaliste, a my zarzuciliśmy kotwicę o trzy mile od lądu — tłomaczyłem zaniepokojonemu kapitanowi.
— Podpłyniemy zaraz bliżej, tuż do koralowego pierścienia okrążającego Tsalal, na podobieństwo wysp Oceanu Spokojnego. Wydałem już odpowiednie rozkazy — rzekł Len Guy.
— Bardzo dobrze! Z punktu tego bowiem będzie nam łatwiej obserwować wszystko, bez zbytecznego narażenia się w każdym możliwym wypadku — odpowiedziałem.
I rzeczywiście, zmiana pozycyi dozwoliła nam objąć cały obszar wyspy, mogącej mieć od 9 do 10 mil obwodu. Wybrzeże jej było puste zupełnie. Za skalistemi złomami ciągnęły się faliste wzgórza lub niezbyt obszerne doliny. Wszystko to jednak przedstawiało wygląd zupełnego pustkowia. Na pełnem morzu, ani u poszarpanych brzegów, nie dojrzałem ani jednej łodzi; ani jeden słup dymu nie wznosił