zwiedzić choćby najbliższe okolice morza i jeszcze przed nadejściem zimy wrócić na północ... A oto Halbran już z dniem następnym miał przygotować się do odwrotu!...
Gdy wszakże żywe me zainteresowanie losami rozbitków z Oriona, podniecało mój umysł, nasuwając mi powyższe myśli — zimny, zdrowy rozsądek wskazywał mniej świetne warunki, jakie pociągały za sobą dalsze poszukiwania.
Bo jeśli dotychczas Halbran posuwał się drogą dokładnie zakreśloną wśród obszarów wodnych, dążąc do ściśle oznaczonego celu, jakim była wyspa Tsalal, teraz musiałby tylko błądzić, narażając się na Bóg wie jakie niebezpieczeństwa. A potem sama niepewność, jakiemu losowi uległa ludność tsalalska i wraz z nią nasi nieszczęśliwi... Przyjąwszy bowiem, iż zdołali się ci ostatni mianowicie, uratować w chwili ogólnego zniszczenia wyspy, cóż zapewnia, że są na najbliższych jej lądach? Czyż nie mogli również dobrze w swej ucieczce być porwani przez silny prąd, i uniesieni daleko, jak to miało miejsce z łodzią Pryma i Petersa... Bo, że ten świat podbiegunowy posiada więcej lądów nad te, któreśmy dotąd zwiedzili, uznawałem za rzecz zupełnie pewną. W każdym razie jednak, były to ziemie okryte dotąd zupełną tajemnicą; dziwy bowiem, które opowiadał Prym, z czasów, gdy łódź jego z coraz większą gwałtownością zdążała ku roztwierającej się przed nią przepaści, nie można było brać w poważny rachunek, uważając je raczej za przywidzenia halucynacyjne.
Gdybyż przynajmniej zdołał był kapitan odszukać Dicka Petersa, za swej bytności w Illinois, jakiejże nieocenionej wagi nabrałyby teraz jego wskazówki, jakiem dobrodziejstwem nieba stałaby się jego obecność na Halbranie!...
Co wszakże powiedziałaby na dalszą podróż załoga statku, ta załoga, w której żywioł obcy zebranych na Falklandach rekrutów, przeważał? Czy można się było spodziewać, że ludzie ci najemi, pociągnięci tu jedynie zyskiem sowitej
Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/194
Ta strona została skorygowana.
— 170 —