Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/202

Ta strona została skorygowana.
— 178 —

większej siły i głębszego, serdeczniejszego uczucia owemu wykrzyknikowi: biedny, kochany Prym!
Bądź co bądź jednak, oto odkrytym został przed nami fakt, iż Artur Prym rozdzielonym został ze swym towarzyszem, jeszcze przed zasłoną z mgły, którą tworzył wodospad. Odtąd pozostawało jeszcze pytanie, jakim sposobem, gdy prąd unosił Pryma dalej ku południowi, Peters mógł wrócić na północ, przebyć zaporę, koło biegunowe i dostać się do Ameryki. Aby rozjaśnić tę kwestyę badałem Hunta dalej, a on odpowiadał na wszystko zgodnie z tem, co, jak mówił, słyszał po wiele razy od swego przyjaciela Petersa.
A więc w chwili rozdziału, Peters miał właśnie w kieszeni pamiętniki Pryma, i strzegąc ich jak największego skarbu dowiózł do Ameryki, gdzie je oddał znakomitemu autorowi i wydawcy.
— Niech mię pan zrozumie, ja tu nic nie zmyślam — zapewniał Hunt — powtarzam tylko wszystko com słyszał od przyjaciela.
Gdy prąd unosił go na lodowcu, krzyczał biedny z sił całych, ale Prym był już daleko, łódź jego malała w oddaleniu, aż wreszcie zniknął całkiem; dostali się bowiem na dwa przeciwne sobie prądy. Po jakimś czasie głodny i wycieńczony, żywiąc się tylko surowem mięsem ryb, które zdołał pochwycić z lodowca, znalazł się znowu u wyspy Tsalal.
— Jakto, u Tsalal?... — zawołał zdziwiony kapitan. — A ile czasu upłynęło, gdy opuścił wyspę?
— Trzy tygodnie, tak jest, najwyżej trzy tygodnie, jak mię zapewniał Dick Peters.
— Więc musiał wtenczas odnaleźć już tam tych wszystkich z załogi Oriona, którzy swe życie uratowali, musiał widzieć brata mego Wiliama?...
— Nie — odpowiedział Hunt. — Peters myślał zawsze,