że oni wszyscy, wszyscy zginęli. Wyspa też była zupełnie pustą, nie było już na niej nikogo.
— Co mówisz, nikogo? — zapytałem zdziwiony.
— Nikogo, chciej mię pan zrozumieć.
— A ludność Tsalalska?...
— Nie było nikogo, mówię panu, ani jednego człowieka. Wyspa była pustą...
Twierdzenie to stało w widocznem przeciwieństwie z faktami, o których mieliśmy pewne przez Watersona wiadomości. Być może jednak, że gdy Dick Peters powrócił na Tsalal, miejscowa ludność, pod wpływem dziwnego jakiegoś strachu, przeniosła się już na sąsiednie wyspy, podczas gdy Wiliam Guy i jego towarzysze nie śmieli jeszcze wyjść ze swego ukrycia, wśród zwalisk steatydowych kamieni. Wszelako możliwość wypadku, że wyspa została tak szybko opuszczoną przez krajowców, tłomaczyła poniekąd, iż przez całe lat 11, kilku nieszczęsnych rozbitków Oriona zdołało na niej wyżyć spokojnie. A że Waterson zostawił ich jeszcze na miejscu przed siedmiu zaledwie miesiącami, przeto słuszny jest wniosek, iż dopiero w tym ostatnim okresie czasu, trzęsienie ziemi zmusiło ich do szukania innego schronienia.
— A więc — zagadnął znowu Len Guy — Dick Peters po powrocie swoim, nie zastał ani jednego mieszkańca na Tsalal?
— Ani jednego, kapitanie! — odpowiedział Hunt głosem silnego przekonania.
— A co on sam uczynił potem? — badał kapitan.
— Chciej mię pan zrozumieć: on był głodnym, znalazł... łódź u brzegu, a w niej dużo suszonego mięsa i kilka baryłek wody... pożywił się tem; a potem, gdy wiatr południowy... tak jest, południowy... ale bardzo silny... przypędził znowu lodowiec do wyspy, on na nim popłynął — przez długie... długie tygodnie, w stronę zapory lodowej. Wreszcie lodowiec znalazł
Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/203
Ta strona została skorygowana.
— 179 —