Wróciłem znowu do uważnego przejrzenia ostatniego rozdziału pamiętników Pryma, rozdziału, w którym opowiedzianą jest ucieczka z wyspy Tsalal. I oto ustęp, który uznając za dość ważny, przytaczam dosłownie:
„Posuwając się od koła biegunowego, zostawialiśmy stopniowo za sobą mroźne przestrzenie, i jakkolwiek sprzeciwia się to ogólnie przyjętemu zdaniu, fakt jest, że w miarę zbliżania się do bieguna, mieliśmy coraz łagodniejszą temperaturę. Teraz więc, w zimowej już porze, nie mogłem tem więcej narażać się na mrozy północy — i strona południowa była jedyną drogą, jaka stała przed nami i gdzie mogliśmy mieć nadzieję znalezienia lądu o klimacie dość łagodnym. W tym też kierunku wiosłowaliśmy z sił całych.”
Tak rozumował Prym, tak jego śladem powinniśmy teraz postąpić. Ale gdy uciekający z wyspy Tsalal znajdowali się na oceanie „niezmiernym i pustym” poza 84 równoleżnikiem dnia 29 lutego — rok bowiem 1828 był przestępny — my teraz mieliśmy zaledwie 29 grudnia. Halbran przeto znajdował się tu o całe dwa miesiące wcześniej, nie potrzebując obawiać się bliskiego powrotu zimy. I jakież zresztą może być porównanie między naszym żaglowcem obficie we wszystko zaopatrzonym, z liczną i wprawną załogą, pod rozkazami takiego,