dowali na tę ziemię; nie byłoby wtenczas żadnych wątpliwości, i moglibyśmy odnaleźć je łatwo...
— Odnajdziemy je i tak, kapitanie, posunąwszy się jeszcze parę stopni dalej...
— Czy jednak nie byłoby lepiej, panie Jeorling — odrzekł Len Guy — gdybyśmy zbadali przestrzeń między 43 a 45 południkiem?
— Chyba zapominasz kapitanie, że rozporządzamy tylko ograniczonym czasem, a dnie poświęcone na to, byłyby bezpowrotnie stracone. Dotychczas przecie nie jesteśmy jeszcze na szerokości, gdzie dwaj ci ludzie zostali rozłączeni.
— A jakaż, jeśli wolno zapytać, jest ta szerokość? Nie znalazłem o tem żadnej wzmianki nawet; bo zresztą, jak to pan przed chwilą mówiłeś, niemożobnem było Prymowi obliczyć ją choć w przybliżeniu.
— Masz słuszność, kapitanie, a jednak pewnym zdaje mi się być fakt, że Wiliam Guy opuszczając Tsalal, musiał być uniesionym daleko; dochodzę do tego przez porównanie. Bo czy przypominasz pan sobie ustęp, w którym Prym mówi iż „wielką przebyli przestrzeń.” Pisze zaś o tem 1-go zaledwie marca, zatem do 22-go, pokąd trwała ich wspólna podróż, przy coraz szybszym biegu łodzi, przestrzeń ta musiała dojść setek mil zapewne. A wnosząc z tego, kapitanie, sądzę że moglibyśmy przyjąć...
— Iż dosięgnęli samego bieguna — przerwał Len Guy — czy tak sądzisz, panie Jeorling?
— Właśnie, sądzę że jest to możliwem, gdyż z wyspy Tsalal byli tylko o 400 mil od tego punktu.
— Cóż mię to wszakże obchodzić może — rzekł Len Guy zimno — ja nie Pryma, lecz brata mego Wiliama, i resztę ludzi z załogi Oriona przybyłem tu szukać. To też najważniejszą i jedyną kwestyą dla mnie jest pytanie, czy mogli
Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/235
Ta strona została skorygowana.
— 207 —