Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/243

Ta strona została skorygowana.
— 215 —

Widząc o ile bosman okazywał się wrażliwym na zyski, byłem odtąd pewny jego poparcia. Tak jest, on zrobi wszystko by zniszczyć intrygi jednych, podnieść słabnącą odwagę drugich; weźmie w opiekę Petersa. A jednak to ogólne zniechęcenie, te zaledwie tylko tłumione sarkania, o których upewnił mię Hurliguerly, zmartwiły mię szczerze. Co będzie, jeżeli załoga nie ulegając ani jego przedstawieniom, ani wpływowi moich dolarów, podniesie otwarty bunt?...
Gdy przy nowem obniżeniu temperatury, coraz liczniejsze gromady ptaków spieszyły ku północy, nawet Len Guy w rozmowie ze mną 14-go stycznia, zwrócił na to uwagę. Wewnętrzne udręczenie i niepokój widne były na jego twarzy. I czyż dziwić się można? Bo oto 180 już mil byliśmy od Tsalal, a wokoło nas roztaczała się tylko niezmiennie równa powierzchnia morza. Żadnego lądu ni śladu. A tymczasem na czystem sklepieniu niebios blada tarcz słoneczna zakreślająca coraz niżej swe koło, przypominała że 21-go marca ostatni raz zabłyśnie nad horyzontem, by stać się niewidzialną na całą sześciomiesięczną, ciemną noc podbiegunową.
Dokładne pomiary uczynione 15-go stycznia, wykazały 43° 13’ długości, a 88° 17’ szerokości; zatem oddzielały nas od bieguna zaledwie 2 stopnie, równające się mniej więcej 120-tu milom morskim.
Kapitan nie robił z tego tajemnicy przed swą załogą, co byłoby zresztą zupełnie bezpożyteczne, bo zarówno Marcin Holt, jak Hearn nie omieszkaliby powiadomić wszystkich, a Hearn zawsze był gotów do szkodliwych podburzań.
Zaraz też w godzinach popołudniowych, wpływ jego okazał się niewątpliwym, gdy wśród gromadki ludzi skupionej u trójkątnego masztu, zauważyłem tajemnicze szepty, którym towarzyszyły złowrogie błyski spojrzeń, a podnoszone pięście