Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/263

Ta strona została skorygowana.
— 235 —

Nareszcie ukazał się porucznik na pokładzie wraz z Hearnem. Szczęśliwym wypadkiem, komora, w której został zamknięty niesumienny marynarz, nie poniosła uszkodzeń żadnych w czasie katastrofy.
Nie rzekłszy i słowa, Hearne, jakby obojętny na to co zaszło, połączył się z towarzyszami.
Wreszcie około szóstej rano, dzięki znacznemu obniżeniu temperatury, mgła opadła zupełnie pod postacią długich, ostrych kryształków, które marznąc w powietrzu pokryły niebawem chropowatą skorupą zarówno żaglowiec, jak powierzchnię lodowca. Ów „froste-rime,” jak nazywają Anglicy to zjawisko, znanem jest marynarzom mroźnych stron podbiegunowych, i nie należy brać go za toż samo z białą, szadzią czyli szronem zjawiającym się dość często zimową porą w strefach umiarkowanych, gdzie osiadła już na przedmiotach wilgoć, ulega dopiero stężeniu.
Zaledwie teraz mogliśmy powziąść dokładne pojęcie o wymiarach bryły, na której spoczęliśmy, jak muchy na głowie cukru; sam Halbran nawet, widziany z dołu, wydawał się nie większym od małej gabary. Lodowiec ten, którego obwód dochodził mniej więcej 400 stóp, wznosił się na 140 stóp nad poziom wody; wedle więc obrachunku opartego na znanych prawach fizyki, zanurzać się musiał cztery, do pięciu razy tyle w głębi morskiej.
Niewątpliwie też katastrofa nastąpiła w chwili, gdy kolos ten podminowany napływem cieplejszych prądów, począł się wznosić do góry przyczem z powodu zmienionego punktu ciężkości, stracił równowagę i w swym gwałtownym wywrocie, odzyskał ją dopiero, obracając się ku górze dolną swą pierwotnie częścią. Fatalnym wypadkiem znajdujący się właśnie w tem miejscu Halbran, podniesiony został tym sposobem, niby ramieniem olbrzymiej dźwigni.