Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/291

Ta strona została skorygowana.
— 259 —

wiązanie tej kwestyi wymagało szczegółowego rozpatrzenia warunków. To też Len Guy dłuższy czas siedział milczący, poczem rzekł:
— Niezawodnie byłoby to najlepsze ze wszystkiego co nam pozostaje, i gdyby tylko łódź mogła nas wszystkich pomieścić wraz z potrzebną żywnością, na kilka zapewne tygodni w tej podróży ku Północy, dziś zaraz puściłbym się na morze.
— Ależ kapitanie — zawołałem — musielibyśmy tam płynąć zarówno przeciw prądowi jak kierunkowi wiatru; a sądzę że niema się co łudzić, aby łódź nasza mogła wytrzymać podobne warunki, skoro takiemu żaglowcowi jak Halbran, przyszłoby to z pewnością z niemałym trudem. Nie północ też miałem na myśli, lecz Południe...
— Południe? — powtórzył kapitan i spojrzał na mni bystro, jakby chciał przejrzeć do głębi mą duszę.
— Dla czegoż by nie — odpowiedziałem spokojnie. — Gdyby lodowiec ten nie był się zatrzymał, dopłynąłby z pewnością do jakiejś ziemi w tymże kierunku; czego więc on nie uczynił, łódź nasza uczynić może.
Kapitan za całą odpowiedź wstrząsnął głową, Jem West również nie rzekł ani słowa.
— Lodowiec nasz prędzej czy później podniesie kotwicę — zawołał Hurliguerly, boć to nic Kerguelen ani Falklandy trzymające się mocno dna morskiego! Najbezpieczniejszą więc rzeczą jest czekać tu, gdy wszyscy w żaden sposób zabrać się nie możemy.
— Ale na cóż zaraz wszystkim jechać — rzekłem — wystarczyłoby w łodzi kilku ludzi na zwiedzenie morza w jakimś piętnastomilowym obrębie, oczywiście w stronie południowej.
— Zawsze w stronie południowej? — powtórzył z naciskiem Len Guy.