Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/301

Ta strona została skorygowana.
— 269 —

— Co też pan myśli! Narażać tę jedyną łódź na zatracenie! — zawołał bosman pełen oburzenia — boć jasnem jest, żebyśmy już jej nigdy nie ujrzeli. Nie możemy przecież zarzucić kotwicy na jak długo nam się spodoba i czekać. Ba! gdybyśmy tak mieli nasz Halbran, byłoby całkiem co innego!
Niestety, nie mieliśmy już Halbranu!...
Mimo trudności, jaką przedstawiało wdrapanie się na lodowiec, zwłaszcza przy tej mgle na wpół skoncentrowanej, doszedłem wszakże na szczyt, w nadziei że może stamtąd zdołam dopatrzeć ląd z prawej lub lewej strony. Próżno jednak wysilałem się przebić wzrokiem ołowianą, zda się przestrzeń, i chociaż silny północny wiatr rozpędził nieco tumany mgły, nowe napływały ciągle na ich miejsce, pchane widocznie tym nadzwyczajnym prądem powietrza, równającym się sile prądu wody, która unosiła nas z taką szybkością, iż czułem drżenie lodowca w ruchu.
Czy owa mgła, czy też ten ruch pospieszny oddziałały na mnie, czy też obie te przyczyny razem — dość, że popadłem zwolna w jakiś stan na wpół tylko przytomny, a dziwne jakieś złudzenia i halucynacye owładnęły mym umysłem. Bezwątpienia był to stan podobny temu, jakiemu uległ niegdyś Artur Prym w swej łodzi. I zdawało mi się, że on i ja to jedno, że widzę wszystko co on opisywał, doznając tych samych wrażeń. Nieprzejrzana mgła była ową zasłoną, którą rozdzierały miejscami świetlane błyski idące od wschodu do zachodu. Szukałem owych ogni palących się w głębi oceanu, podczas gdy spienione, białawe strumienie wodospadu zlewającego się z jakichś niebotycznych wyżyn, ukazywały w swych przerwach fantastyczne krajobrazy, niby złudne fata morgana. I poddając się wrażeniu, czekałem tylko ukazania się osobliwej postaci białego olbrzyma stron podbiegunowych.
Nareszcie czując że przytomność odbiega mię zupełnie,