W dwa dni później, nie pozostał już na owym lądzie antarktycznym ani jeden człowiek z załogi dwóch żaglowców. Bowiem 21 lutego wczesnym rankiem, łódź obciążona trzynastu ludźmi i znacznym zapasem żywności, opuściła niegościnne brzegi Halbran-Landu, kierując się ku Północy.
Skoro tylko minęły pierwsze chwile wzruszeń i radosnego powitania, poczęliśmy naradzać się nad ważną dla nas wszystkich kwestyą powrotu, który wraz z posiadaniem łodzi stał się znów możliwym. A jeśli wracać, to zaraz, bez straty jednej chwili! Jeszcze miesiąc cały mogliśmy liczyć względnej pogody; jeszcze miesiąc nim nadejdą mrozy, bylebyśmy tylko przebyli zaporę, byleby jeszcze zastać rybackie okręty! Wprawdzie nasuwała się poważna myśl, czy nie lepiej już przeczekać do wiosny, gdyśmy się tu urządzili, gdy mamy bezpieczne schronienie w grocie. Bezwątpienia, żegluga wtenczas przedstawiałaby mniej niebezpieczeństwa, ale znowu
pobyt tutaj przez tyle ciężkich miesięcy, stał jako straszne widmo przed nami.
Godziliśmy się z losem — powiedziałem dawniej — tak, ale godzenie podobne, zależy od braku wyboru, od twardej konieczności, w której zmienić już nic niepodobna. A teraz gdy mogliśmy wybierać, czyż nie naturalną było rzeczą, że