nam słów, a które jedynie odczuć można. I... zapewne było to tylko złudzenie zmysłów — lecz zdawało się nam, jakoby i na nas działał swą siłą przyciągającą.
Doszedłszy do jego podstawy, odnaleźliśmy wszystkie przedmioty postradane przed chwilą, obok tych, która należały do łodzi Halbranu. Ale wszystkie trzymał potwór tak mocno, iż niepodobna było w żaden sposób je oderwać — tak, iż stanowiły już jedną całość ze skałą.
— A ty sfinksie, przebrzydły złodzieju!... — zawołał Hurliguerly, nie mogąc zabrać ulubionego swego noża.
Sądzę iż nikogo nie zadziwi, że oprócz przedmiotów żelaznych i stalowych pochodzących z dwóch naszych łodzi, nic innego nie było na tem miejscu. Żaden okręt bowiem nie zawinął dotychczas aż do tych przestrzeni; najpierw łódź Hearna, a następnie nasza przywiozła pierwszych tu ludzi — i gdyby nasz Halbran pozostał był dotychczas w swej pięknej całości, bezwątpienia byłby tutaj uległ zupełnemu zniszczeniu.
Tymczasem Jem West przypomniał nam, iż czas nagli byśmy opuścili ową „Ziemię Sfinksa” — każda bowiem godzina spóźniona u zapory, stanowiła nieledwie o życiu naszem.
Rozkaz powrotu do łodzi był więc już wydany, gdy najniespodzianiej doszedł uszu naszych stłumiony jęk i łkanie serdeczne. Pospieszyliśmy w tę stronę.
Okrążywszy prawą łapę potworu, ujrzałem Petersa klęczącego nad ciałem, a raczej szkieletem pokrytym skórą, którego zimno tych stron uchroniło od rozkładu, zostawiając mu pozory niedawno zmarłego człowieka. Leżał z głową pochyloną; biała broda spadała za pas, a długość paznogci u rąk i nóg, czyniła je raczej do szponów podobnemi. Rzemienny pas strzelby przerzucony przez ramię trzymał się w całości, lufy jej wszakże rdza do połowy już zjadła.
— Prym, mój biedny Prym! — jęknął Peters głosem rozdzierającym.
Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/347
Ta strona została skorygowana.
— 309 —