Nagle zadrżały pod nim kolana, łkanie przeszło w jedno głośne westchnienie, i metys padł na wznak, bez życia. Boleść zabiła to serce oddane tak niepodzielnie jedynemu swemu przyjacielowi.
Prawdopodobnie po nagłem rozłączeniu się towarzyszy przed jedenastu laty, Artur Prym dopłynął w swej łodzi aż tutaj, gdzie siła magnesu działając na stal jego broni, ściągnęła go do siebie — i podczas gdy drewniana łódź popłynęła dalej, on nie rozumiejąc zapewne co się z nim dzieje, przytwierdzony został do twardej bryły potworu.
I dziwnem zrządzeniem losu, ciała tych dwóch ludzi, których niezwykłe koleje życia znalazły w autorze amerykańskim również niezwykłego piewcę, spoczęły teraz na wieki po długiej rozłące, jedno obok drugiego, na tajemniczej ziemi Antarktycznej.