Już półtrzecia roku minęło było, jak nasi rozbitki napowietrzni wyrzuceni zostali na wyspę Lincolna, a dotychczas nie zdołali wejść w żadną styczność z resztą świata. Raz próbował wprawdzie korespondent skomunikować się ze światem za pośrednictwem ptaka, któremu uwiązał u szyi spisaną w krótkości wiadomość o zagadkowym ich losie, lecz na podobny traf nie można było liczyć na serjo. Ayrton tylko, wśród opisanych powyżej okoliczności, pomnożył liczbę członków tej małej osady. Aż tu nagle tego dnia — a było to 17. października — pojawili się niespodziewanie inni ludzie w pobliżu wyspy, na morzu zawsze dotąd pustem.
Nie podobna było wątpić! Był to w istocie okręt! Lecz czy popłynie, czy się zatrzyma? Pytanie to miało w przeciągu kilku godzin rozstrzygnąć się dla osadników.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/007
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ I.
(Zguba czy ocalenie? — Przywołanie Ayrtona. — Ważne pytanie. — To nie Duncan! — Statek podejrzany. — Środki ostrożności. — Okręt zbliża się. — Strzał armatni. — Dwumasztowiec zarzuca kotwicę w pobliżu wyspy. — Noc zapada.)