narvana, który wysadził był Ayrtona na wyspę Tabor i miał kiedyś po niego wrócić. Otóż wyspa Tabor nie była tak oddaloną od wyspy Lincolna ażeby okręt, płynąc ku pierwszej, nie mógł po drodze zbliżyć się do drugiej. Dzieliło je tylko sto pięćdziesiąt mil na długość, a siedemdziesiąt pięć na szerokość.
— Trzeba uprzedzić Ayrtona — rzekł Gedeon Spilett, i natychmiast go tu przywołać. On jeden tylko może nam powiedzieć, czy to w samej rzeczy Duncan, czyli też nie.
Tego samego zdania byli wszyscy, korespondent udał się więc do przyrządu telegraficznego łączącego oborę z Pałacem Granitowym i zatelegrafował:
— Przychodź czemprędzej!
W kilka minut pózniej ozwał się młotek telegraficzny, Ayrton odpowiedział:
— Przychodzę!
Poczem osadnicy śledzili dalej bieg okrętu.
— Jeźli to jest Duncan — rzekł Harbert, to go Ayrton pozna odrazu, bo jakiś czas płynął na nim.
— A jak go pozna — dodał Pencroff, to go to wzruszy niemało!
— W samej rzeczy — odparł Cyrus Smith, lecz Ayrton godzien już teraz wrócić na Duncana, a dałby Bóg, ażeby to rzeczywiście był jach lorda Glenarvana, każdy inny okręt bowiem zdawałby mi się podejrzanym! Te strony Oceanu rzadko bywają uczęszczane, a ja się zawsze lękam odwidzin korsarzy malajskich!
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/010
Ta strona została uwierzytelniona.