mo że głębokość wody nie była oznaczoną na mapie.
Około godziny czwartej — w godzinę po otrzymanem wezwaniu — przybył Ayrton do Pałacu Granitowego. Wszedłszy do dużej sali, rzekł:
— Jestem na wasze rozkazy, panowie.
Cyrus Smith wyciągnął do niego rękę, jak to zwykł był zawsze czynić, i przyprowadziwszy go do okna, rzekł:
— Prosiliśmy cię tu, Ayrtonie, dla bardzo ważnej przyczyny. Okręt jakiś znajduje się w pobliżu wyspy.
Ayrton zrazu pobladł niezmiernie, i wzrok jego zamglił się na chwilę. Poczem, wychyliwszy się przez okno, przebiegł okiem widnokrąg, lecz nic nie dostrzegł.
— Weź do ręki ten dalekowidz, rzekł Gedeon Spilett, i patrz uważnie, być może bowiem, że to Duncan wraca, by cię odwieść do ojczyzny.
— Duncan! wyszepnął Ayrton. Tak rychło!
To ostatnie słowo jakby mimowolnie wymknęło się z ust Ayrtona, który, powiedziawszy to, sparł głowę na obu rękach i stał nieruchomie.
Więc dwadzieścia lat wygnania na odludnej wysepce nie wydawało mu się jeszcze karą dostateczną? Grzesznik pokutujący nie czuł się jeszcze rozgrzeszonym, bądź to we własnych oczach, bądź w oczach drugich!
— Nie! zawołał, nie! to nie może być Duncan.
— Patrz uważnie, Ayrtonie, rzekł na to
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/013
Ta strona została uwierzytelniona.