przypadał bowiem właśnie nów. Głęboka ciemność pokryła wyspę i morze. Ciężkie chmury nagromadzone na widnokręgu nieba nie przepuszczały najmniejszego światełka. Razem ze zmrokiem wiatr ustał zupełnie. Żaden listek nie zaszeleścił na drzewie, żadna flaga nie zaszumiała na brzegu. Okrętu nie było widać zupełnie, wszystkie światła na nim były snać przygaszone, a jeśli znajdował się jeszcze blisko wyspy, nie można było nawet wiedzieć, w którem miejscu.
— Kto wie? rzekł Pencroff. Może ten przeklęty statek odpłynie sobie w nocy i jutro nie znajdziemy znaku po nim?
Jakby w odpowiedzi na te słowa marynarza, żywy blask rozlał się nagle po morzu, a potem zahuczał strzał armatni.
Okręt więc znajdował się w zatoce i uzbrojony był w działa.
Sześć sekund upłynęło pomiędzy błyskiem a hukiem.
Z tego wynikało, że dwumasztowiec oddalony był pięć ćwierci mili od wybrzeży.
Jednocześnie dał się słyszeć głuchy zgrzyt łańcucha przesuwającego się przez dziurę umieszczoną na przedzie okrętu.
Statek zarzucił kotwicę wprost naprzeciw Pałacu Granitowego!
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.