Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

żność ucieczki i ukrycia się w głębi wyspy, zbójcy bowiem mieli zamiar osiąść na niej i nawet w razie, gdyby Speedy odpłynął na wyprawę, pozostałoby niezawodnie kilku z nich załogą. Trzeba więc było walczyć z nimi, trzeba było wygubić do ostatniego tych nędzników, niegodnych litości, przeciwko którym każdy środek byłby dobrym i pozwolonym.
Tak sądził Ayrton w przekonaniu, że Cyrus Smith podzielałby jego zapatrywania.
Lecz czy możebnym był opór, a wreszcie zwycięstwo? Zależało to od uzbrojenia okrętu i od wielkości załogi.
O tem więc postanowił Ayrton bądź co bądź przekonać się koniecznie, a gdy po godzinie krzyki poczęły się uciszać, a wielka część zbójców pogrążoną już była w pijanym śnie, Ayrton, nie wahając się chwili, wyszedł na pokład Speedy’ego, na którym z powodu pogaszonyh latarni panowała najzupełniejsza ciemność.
Wydrapał się na burtę, i po przednim maszcie wylazł na podwyższenie znajdujące się na przodzie okrętu. Spuściwszy się ztamtąd pomiędzy zbójców w nieładzie leżących, obszedł dokoła cały okręt i przekonał się, że Speedy uzbrojony był czterma działami, ciskającemi jak się zdawało ośmio- do dziesięciofuntowe kule. Obmacawszy je, przekonał się nawet, że były to działa odtylcowe, nowego gatunku, których użycie jest łatwe a skutek straszliwy.
Co się tyczy ludzi, leżących na pokładzie, to musiało ich być około dziesięciu, ale prawdo-