Wszystkich dłonie wyciągnęły się ku Ayrtonowi, który nie taił wcale, do jakiego stopnia położenie ich było groźne. Korsarze zostali zaalarmowani. Wiedzieli już teraz, że wyspa Lincolna jest zamieszkałą. Można więc było być pewnym, że nie wylądują inaczej, jak tylko w znacznej liczbie i dobrze uzbrojeni, że nie będą oszczędzać nikogo i niczego. Osadnicy wpadłszy raz w ich ręce, nie mogli spodziewać się żadnej litości!
— Więc dobrze! potrafimy umrzeć! rzekł korespondent.
— Wróćmy zatem i czuwajmy, odparł inżynier.
— Jest jaka możliwość, wyjść cało z tej matni, panie Cyrusie? zapytał marynarz.
— Jest, Pencroffie.
— Hm! w sześciu na pięćdziesięciu!
— Tak! w sześciu!... nie licząc...
— Kogo? zapytał Pencroff.
Cyrus zamiast odpowiedzi, wskazał tylko ręką w niebo.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.